Nie było mnie szmat czasu! Oj! Tzn, bywam tu dość często, pieszczę oczami moje stare wpisy, z braku nowych, obserwuję Wasze aktywne, kwitnące blogi i zazdroszczę kolejnych wpisów.
Muszę się trochę wytłumaczyć. Moja ukochana pasja, zamiast stabilnie trwać, niestety poszerzyła swoje granice i porwała mnie absolutnie. Napisałam „niestety”, gdyż (nie oszukujmy się) wymaga kolejnych, niemałych nakładów finansowych. Cała reszta to już przyjemność nie do opisania. Wraz z nią poszerza się też moja okołolalkowa działalność. Ale o tym innym razem.
Zatem, moja nowa pasja to lalki Blythe.
Blajtomanią zaraziłam się od moich lalkowych znajomych (pozdrawiam serdecznie!).
Specyfiką Blythe i ich największą zaletą jest możliwość customizacji. Chodzi głównie o rzeźbienie twarzyczki, która ze standardowej staje się autorska. Niektóre customizerki posiadają niesamowity talent, to prawdziwe artystki.
Lalki Blythe mają ogromny potencjał. Właścicielki/właściciele dają upust swoim zdolnościom i emocjom w extraciekawych stylizacjach i w fotografii. Na Flickr jest kopalnia fantastycznych zdjęć Blythe.
Dzisiaj pokażę jedną z moich nowych lalek. Właściwie to ona nie jest nowa… Przyznam, że przeleżała nieruszona w pudełku ze trzy lata. Haha! Ale w końcu doczekała się mojej wielkiej miłości. I oto jest.
Moja Mandragora.