niedziela, 25 grudnia 2011

Wesołych Świąt

      W ten wspaniały czas życzę wszystkim ciepłych chwil spędzonych w rodzinnym gronie, miłych spotkań z przyjaciółmi i cudownej atmosfery; życzę powrotu do dziecięcych czasów, kiedy to święta Bożego Narodzenia były najpiękniejsze i niezapomniane; życzę również przeniesienia się, choć na chwilę, w bajkowe światy, gdzie Boże Narodzenie jest czasem magicznym i niezwykłym. Życzę, by ten dziecięcy zachwyt pozostał w Was jak najdłużej.
Wesołych Świąt!

sobota, 3 grudnia 2011

W końcu gotowe...

   
      Długo zabierałam się, aczkolwiek do tej pory nieskutecznie, za drobne poprawki i remonciki w mojej toalecie. I stało się, wreszcie prawie skończone. Toaleta to takie miejsce, gdzie naprawdę niewiele  trzeba, żeby zmienić jej wygląd. No cóż, ja lubię, żeby dom naznaczony był gustem i staraniem właściciela. Lubię wchodzić do czyjegoś mieszkania i znaleźć się w świecie właściwym tylko tej jednej osobie, gdzie widać talenty i pasje mieszkańca.
Mnie od dawna podoba się kolor biały (ew. ecru) w mieszkaniu. Taki też szlif ostateczny nadałam mojemu najmniejszemu pomieszczeniu. Następna, oczywiście, będzie łazienka.
Przede wszystkim, pierwszą czynnością było przemalowanie  rzeźbionej ramy lustra, pochodzącego ze sklepu z meblami kolonialnymi. Pomysł ten okazał się być nader udany. Do tego doszły inne drobiazgi w postaci półki pod lustro z żeliwnym wspornikiem, przemalowania nogi od starej maszyny do szycia i umieszczenia jej pod umywalką, przemalowanie szkatuły i koszyka wiklinowego. Do tego dodałam parę dekoracyjnych drobiazgów. Gdzie niegdzie trochę jeszcze brakuje, ale w niedalekiej przyszłości zajmę się tym na pewno. Efekt mnie bardzo zadowolił. Na tyle, że poczyniłam plany kolejnych przemian w moim domu. Na pewno pochwalę się nimi.
Poniżej kilka zdjęć jako udokumentowanie moich owocnych działań.









niedziela, 6 listopada 2011

Jesienne spacery

      Wczorajsza pogoda już zapewne się nie powtórzy tej jesieni. Było wszystko to, co w jesieni najpiękniejsze. Ciepło, złoto i słonecznie. Najlepszy czas na spacer z rodzinką. Taki powolny, nieśpieszny, z czasem na rozmowę, na wspólne delektowanie się urokami jesiennej przyrody. Zakończony w knajpce z dobrym jedzonkiem, deserkami i gorącą kawą. Po prostu pięknie…
W dzisiejszym zabieganym świecie za mało jest czasu na rodzinne wyjścia. Wiadomo – obowiązki. Tym bardziej cenię sobie takie nieczęste spotkania. Potem długo się je pamięta. W zimowe wieczory, siedząc z córką na kanapie (obydwie przy telewizji i komputerkach), często wspominamy takie miłe, wspólne chwile.











   

poniedziałek, 31 października 2011

Piękne dynie

       Kocham dynie. Ich rozdęte, masywne, przyciężkie kształty. Ich kolor i owal  przywodzi na myśl wielkie, radosne słońce. Te przepyszne, pomarańczowe kule zdobią kwiaciarnie, wystawy sklepowe, restauracje, ogrody i balkony. Mieszkania i domy również. Uwielbiam lampiony z dyń. Powycinane straszne zęby
i oczodoły z migocącym wewnątrz płomyczkiem. Nastrojowe i wyjątkowo urocze.
Tak, ja wiem, to takie amerykańskie, halloweenowe. Tylko że mnie nie porywa cała ta maskarada halloweenowa, a jedynie estetyka i to tylko i wyłącznie warzywno-dyniowa.
W tym roku mam przemożną ochotę, żeby na grobie mojej Mamy, pośród wrzosów, umieścić lampion z dyni, z kołyszącym się w środku żółtym światełkiem. Wiem, że moja Mama nie obraziłaby się za to. Może nawet z zaświatów puściłaby do mnie oko? Myślę, że więź, która łączy żywych i ich bliskich umarłych, zyskałaby nową „jakość”. To dziwne, ale myślę też, że ta więź stałaby się bardziej ludzka, bliższa, ciepła.
Bo to by oznaczało, że nie zachowujemy się, my–żywi, schematycznie i standardowo, rutynowo, tylko zadajemy sobie jakiś specjalny trud, by w ten jeden dzień w roku, w Święto Zmarłych, być jakby bliżej nich i połączyć się z nimi taką ludzką, indywidualną więzią.  Prawdę mówiąc, nie widziałam takich ozdób u nas na grobach, ale być może, to wcale nie oznacza, że nikt tak grobu nie przyozdobił. Po prostu, może tylko ja tego nie widziałam…
 Myślę, że moja Mama czułaby się wyróżniona i może to niezbyt odpowiednie słowo – w pewnym specjalnym sensie - tak ciepło zaopiekowana.
Szkoda, że w tym roku nie starczy mi odwagi na taki gest, może w przyszłym…?
Trudno jest nam uwolnić się od sztywnych, niezmiennych schematów.
Jakiś czas temu czytałam wywiad z pewną kobietą (nie pamiętam już o kogo chodziło, a szkoda), która straciła męża, a w rok później jedną z córeczek. Tak pięknie o niej mówiła. Na każde urodziny, imieniny, czy inne święto nieżyjącej córeczki, zabierała resztę swoich dzieci i ich małych przyjaciół na grób tej małej i urządzała piknik. Były ciastka, cukierki i różne inne smakołyki, dzieci śpiewały piosenki i bawiły się przy grobie dziewczynki. Zawsze to było wielkie i piękne święto. Pozazdrościłam jej wspaniałego pomysłu i odwagi. Jednak przechodzący obok ludzie kiwali głowami z dezaprobatą.
 A mnie takie świętowanie wydaje się wyjątkowo piękne. Czyni pamięć o bliskiej, nieżyjącej córeczce, siostrzyczce i koleżance czymś normalnym, naturalnym i pięknym. Oswaja ze śmiercią, która jest częścią życia. Właśnie w tym wypadku ma to swoje, jakże wymowne znaczenie.
Nigdy tej opowieści nie zapomnę, bo jest niezwykle piękna.
A więc, Kochana Mamo, może w przyszłym roku pójdę za przykładem tej odważnej i mądrej kobiety i odnajdę w sobie na tyle odwagi, żeby pamięć o Tobie uczynić czymś wyjątkowym. I dać temu wyraz również niezwykłymi ozdobami.
A tymczasem, jeszcze jutro, ozdobię Twój grób kolorowymi zniczami i jesiennymi, fioletowymi wrzosami…









niedziela, 23 października 2011

Ogród na dachu

    W warszawskim BUW-ie (Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego) bywałam niejednokrotnie. Jakiś czas temu. Tzn. dość dawno. To ładny, nowoczesny gmach, chociaż do tej pory jakoś specjalnie mnie nie zauroczył.
Od czasu, kiedy powstał ogród na dachu Biblioteki, zamierzałam go odwiedzić. Słyszałam od znajomych, że to bardzo ładne miejsce. Niezmiernie mnie ciekawiło, jak może wyglądać taki ogród na dachu i często go sobie wyobrażałam. Jednakże długo nie mogłam się zebrać, żeby w końcu tam dotrzeć.
Parę dni temu, w piękny słoneczny dzień, mój mąż zaprosił mnie na spacer  do tegoż właśnie tajemniczego ogrodu.
Parę lat nie widziany szklany niebiesko-zielony gmach tym razem wydał mi się piękny. Zdziwiłam się, że wcześniej nie zauważyłam jego wielkiej urody. Wydał mi się miejscem bardzo przyjaznym, szczególnie dla młodych, tłumnie kręcących się tam ludzi.
Sam ogród nie zachwycił mnie w pierwszym momencie. Wyobrażałam go sobie zupełnie inaczej. Na dachu za dużo płasko osadzonej zieleni, za mało kolorowych krzewów. Za mało też ławeczek. Chociaż jest kilka bardzo uroczych miejsc.
Jednakowoż, spacerując i oglądając ogród z różnych perspektyw, stwierdziłam, że ogród dopiero w połączeniu z gmachem stanowi całość. Nieodłączną, wyjątkową i niezwykłą. I co ciekawe,  jest jednym z największych ogrodów dachowych w Europie. Dodatkowo, z ogrodów  można obserwować panoramę miasta, a szklany dach umożliwia obserwację biblioteki z góry
 Jest to wspaniałe, bardzo piękne i ciekawe miejsce na mapie miasta. Takich nowych, świetnych miejsc jest w Warszawie coraz więcej.
Pomyślałam sobie, może dość infantylnie (w końcu nie mam już piętnastu lat), jak fajnie jest obserwować te wszystkie zmiany, jakie zachodzą na przestrzeni lat, w moim ukochanym mieście.
Żeby nie opisywać i nie powtarzać tych wszystkich informacji na temat kompleksu Bibloteka-Ogród na Dachu, podaję linki do ciekawych stron, przedstawiających ten niezwykły obiekt i zachęcam do odwiedzania tego pięknego miejsca.

















poniedziałek, 3 października 2011

Spotkania

   W ostatnią sobotę byłam na pięknej uroczystości. Świętowaliśmy 50-te urodziny bliskiej mi osoby z mojej rodziny. Przyjęcie odbyło się w przepięknym, malowniczym pałacyku pod Warszawą.
Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że jubilatka jechała na tę uroczystość myśląc, że jedzie na zwykłą kawkę z przyjaciółką. Tak, to był przemiły podstęp, uknuty, w tajemnicy, przez męża i rodzinę świeżo upieczonej 50-latki.
Nie będę opisywała zaskoczenia, radości i ukradkiem ocieranych łez. Polał się szampan, posypały kolorowe bukiety, były całusy i uściski... Potem biesiada, kalmbury, przygotowane przez młodziutkie pokolenie i na koniec, jak to się mówi, tańce, hulanki i swawole.
Ale przede wszystkim chciałam napisać o toaście, który wzniósł przyjaciel rodziny, urodzony gawędziarz, o wyglądzie prawdziwego wilka morskiego. Zaczął przepięknie, soczyście i treściwie, jak na zdolnego oratora przystało. Wszyscy zasłuchani, zamyśleni...
Wilk Morski dalej, na zakończenie toastu, ciągnął uroczyście - "Niechaj dęby, z których zrobione będą nasze trumny"... i tu konsternacja, jak to (!?), taki dysonans!
Jednakże niezrażony Wilk Morski ciągnie dalej - "Niechaj dęby, z których zrobione będą nasze trumny, zielenią się jak najdłużej..." Na chwilę zapadło milczenie, ale tym razem ze wzruszenia.
Te piękne słowa na długo zapadną w mojej pamięci. Jakże ważne są, w naszym życiu, takie rodzinne spotkania. Niezwykle ucieszyły mnie też słowa mojej dorosłej już córki - "mamo, fajnie czasami pobawić się ze starszymi".
A więc, Kochani - "Niechaj dęby, z których zrobione będą Wasze trumny, zielenią się jak najdłużej".
Życzę udanych, ciepłych, rodzinnych spotkań. A tymczasem cieszmy się pięknymi, jesiennymi dniami.





poniedziałek, 26 września 2011

Kocham jesień.

   Za oknem złota polska jesień. No, może tego złota jeszcze nie za wiele, ale już powoli zaczynają się żółcić liście, czerwienić winorośle... Oj, pięknie będzie!
Za to, z całym swoim skromnym urokiem, panoszą się przepyszne fiolety wrzosów. To jedne z moich ulubionych, jesiennych kwiatów. Otaczam się nimi namiętnie. I wszystkimi innymi jesiennymi kwiatami; wręcz fanatycznie ozdabiam nimi swój dom.
Jesienne, długie wieczory, w ciepłym świetle lampy, z książką, w otoczeniu kolorowych kwiatów (i najbliższych), to jest to, co lubię i na co czekam.