środa, 6 marca 2013

Życie małżeńskie - sezon pierwszy.


           Dzisiaj, podczas niewinnej rozmowy ze znajomymi, przez Internet oczywiście, nasunęły mi się ciekawe (w/g mnie) przemyślenia o małżeńskim życiu. Moim i mojego męża.
Choć podejrzewam, że wiele z Was podpisałoby się pod tym tekstem  obiema rękami.
Kto? Ręka do góry!

          W moim małżeństwie, można powiedzieć, wszystkie rodzaje i gatunki literackie już przerobiłam, czyli: epika, liryka i dramat. 
Na początku coś z epiki, czyli baśń. Wiadomo. Ale ta szybko się kończy. Wyrastamy z niej jak niemowlaki ze śpochów.
Teraz zdarza się czasem poezja, aczkolwiek gęsto przeplatana prozą. 
Najczęściej jednak króluje komedia, farsa, a nierzadko nawet tragifarsa, na dramacie właściwym skończywszy .
Ja w małżeńskiej prozie preferuję wątki biograficzne i romanse, mój mąż natomiast lubi odgrzebywać zaprzeszłe wątki historyczne i pasjami nuża się w science fiction. Z naciskiem na fiction.

Moja znajoma (nick wolfeen) na to:
-  osobiście lubię sagi - dają mi złudzenie czegoś spokojnego i długotrwałego, niestety moje małżeństwo okazało się jednoaktówką.

Z utworów wierszowanych mąż uwielbia hymny (pochwalne, na swoją cześć), choć zadowoliłby go też, nieco cięższy gatunkowo, dytyramb, podczas gdy ja, przewrotnie, uciekam się do bardziej lotnego limeryku, tudzież zwykłej fraszki.
Jednakowoż, naszym ulubionym gatunkiem literackim są tzw. gatunki mieszane, które pozwalają nam rozwinąć skrzydła; ja wyjątkowo lubuję się w poemacie dygresyjnym, podczas gdy mąż mój wyżywa się w poemacie heroikomicznym.
Z gatunków pogranicza, to coś mi się wydaje, że życie z moim mężem kwalifikuje się do reportaży, najlepiej z gatunku emitowanych w "Uwadze". Albo jeszcze lepiej/gorzej – „Pamiętniki z wakacji”!

Druga moja znajoma (o nicku RedRibbon) na to:
- moje podpada pod program National  Geographic  (obowiązkowo dubingowany przez Czubównę): samiec rankiem wyrusza na łowy. Pod jego nieobecność, samica dogląda nory i dopiero o zmierzchu spotykają się ponownie. Noc to zwykle pora godowa, jednak rzadko samiec i samica z gatunku canapus lenivus mają ruję jednocześnie, potomstwa więc doczekują się niewcześnie; najczęściej w miocie pojawia się jedno, maksymalnie dwa, młode.

Ze środków stylistycznych najczęściej balansujemy z mężem w sferze semantycznej.
I tak tenże nadmiernie używa epitetów, jednakowoż nie wulgarnych ( co to, to nie!) i porównań. Jakich? Wiadomo – a to do mojej matki, a to do córki, zupełnie tak, jakbym pozbawiona była cech własnych, w mozole wypracowanych przez lata.
Ja z kolei, przedkładam kwieciste metafory, z rzadka posiłkując się oksymoronem.
Jednakowoż nade wszystko, mój mąż uwielbia środki stylistyczne, należące do składniowych.
Na pierwszym i poczesnym miejscu zawsze znajduje się epifora i anafora.
Ja z tych środków chorobliwie nadużywam  pytań retorycznych. Można by wręcz odnieść wrażenie (słuszne zresztą), że pytania retoryczne to mój konik. Rzadziej natomiast, ale posługuję się i owszem,  apostrofą,
a bywa, że i antytezą, zwłaszcza w odniesieniu do pytań retorycznych.
Że nie wspomnę już o użyciu takich stylistycznych środków językowych jak fonetyczne i morfologiczne. Ha ha …
Dodając do tego specyficzne style językowe każdego z nas i tworzy się wyjątkowa, niepowtarzalna atmosfera i więź emocjonalna, nie do podrobienia przez inną osobę.
A czy tego akurat nie należałoby zakwalifikować do, tak zwanego, przyzwyczajenia w związku? Powtarzanie utartych schematów? Jak mój mąż otwiera usta, to ja z góry wiem, co powie. I właściwie mógłby już nawet nie mówić…