sobota, 21 stycznia 2012

Montserrat Caballe

        Tuż przed świętami Bożego Narodzenia wybrałam się na koncert  Montserrat Caballe do Sali Kongresowej. Miałam nadzieję na wielką muzyczną ucztę.
Zasiadłyśmy z córką na właściwych miejscach, czekając  na rozpoczęcie. Jednakże rozglądając się po widowni dostrzegłyśmy, jak wiele miejsc pozostało pustych. Widzowie z balkonów zostali sprowadzeni przez pracowników na parter i zajęli dogodne, wolne miejsca.
Czułam niewielki dyskomfort - co pomyśli owa Dama Montserrat, gdy po wyjściu na scenę zobaczy salę świecącą pustkami?
Światła przygasły. Na widowni nastała cisza. Słychać było jedynie leciutki szmer oczekiwania.
Orkiestra rozpoczęła  swój pierwszy utwór, który miał wprowadzić nas w ekscytujący świat muzyki poważnej. W powietrzu mieszały się cudowne dźwięki skrzypiec i przyjemne napięcie oczekujących na wejście Divy.
Powoli muzyka cichła. Dyrygent, przemykając pomiędzy muzykami, dyskretnie udał się za kulisy. Widzowie wstrzymali oddechy…
 I oto na scenę, z jednej strony podpierając się laseczką, z drugiej dyrygentem, jęła się ciężko wtaczać  Dama, mocno już leciwa, ociężała, wywołując w widzach niepokój, czy aby powiedzie się niełatwy manewr dotarcia owej do mikrofonu. Rozległy się brawa, jednakowoż nie rzęsiste. Potem zaległa cisza, napięta, pełna oczekiwania. Ciekawość mieszała się (chyba) z niepewnością, co też za chwilę nastąpi.
Dama czyniła ostatnie przygotowania, sięgnęła ręką do szyi, zapewne w celu upewnienia się, czy z głosem wszystko w porządku, obmiotła wzrokiem widownię (o, jaki wstyd, że nas tak mało!), zerknęła znacząco na dyrygenta i...  wyfrunęły spod smyczków pierwsze delikatne dźwięki.
Muzycy napinali mięśnie i szyje, czyniąc najlepszy użytek z rozmaitych instrumentów, ręce skrzypaczek uwijały się w misternej robocie, nuty z powagą przewijały kartki, ku zadowoleniu grających. Diva sposobiła się tajemniczo do wydania pierwszych dźwięków.
W dramatycznym, scenicznym geście uniosła rękę do góry i usłyszeliśmy pierwsze, niśmiałe jeszcze tony, które niebawem przerodziły się w dorodne pienia.
Oj (!), nie były to kwieciste, sopranowe koloratury, tudzież wysokie, wibrujące dźwięki, ani też słodkie falowanie mięciutkiego sopranu… Uszy nasze spragnione dopadł mocno już, niestety, starczy głos, ze wszystkimi tego stanu konsekwencjami. Widać, że Maestra nie do końca panowała nad głosem, niestety, to on miał nad nią panowanie i poczynał sobie z jej strunami głosowymi dość niefrasobliwie, momentami frywolnie, momentami zaś rubasznie. Natężenie głosu nie do końca dało się przewidzieć, raz zaczęty ton albo zaskakująco szybko się urywał, albo przechodził w coś w rodzaju starczego pienia.
Nie było też ani jednego „wielkiego, znanego kawałka” za to każdy utwór był niewyszukany i bardzo podobny do poprzedniego. Widocznie Diva w takich tylko czuła się dobrze, tzn. jej głos dawał radę.
Moim zdaniem nie dawał.
Po przerwie Diva uraczyła nas jeszcze kilkoma kolędami, co, jednakowoż, nie uratowało występu.
Najlepsze lata Maestra miała już daleko za sobą. Czuło się i widać było, że widownia jest lekko zaskoczona. 
Wyszłyśmy z córką, o dziwo, w bardzo dobrych nastojach, przewrotnie zadowolone z koncertu.
Ten występ, to moim zdaniem , kuriozum. Ktoś tej wielkiej, wspaniałej Artystce robi oczywistą krzywdę, wystawiając jej, mocno przeszłą i podupadłą dziś sławę, na widok publiczny. 
A może jednak powinnam się cieszyć, że zdążyłam na żywo zobaczyć Maestrę?
Zobaczyć - tak, ale jej wielkiego głosu  wolę  posłuchać już tylko ze starszych nagrań. 
Zawsze będę ją uwielbiała, wielką Marię de Montserrat Viviana Conception Caballe i Folch i jej nieprzemijający cudowny koloraturowy sopran.
"La Superba"!

http://www.youtube.com/watch?v=77H8k4d-npQ&feature=related

1 komentarz:

  1. Hahahaha, owszem, zabawa przednia, szkoda tylko, że kosztem starszej pani. Coś w głosie miała z dawnych lat, chociaż więcej niestety ze średniej klasy chóru kościelnego P:

    OdpowiedzUsuń